Okradanie z godnosci.
Z gory przepraszam, ze ten wpis bedzie smutny, ale w sumie ten blog zostal zalozony, by pisac co na sercu lezy. Chcialabym tez nadmienic, iz wpis ten nie jest przyczynkiem do jakiejs interwencji. Chce sobie popisac co mi wlasnie na sercu lezy i chuj!
Na przestrzeni dlugiego czasu czytalam rozne definicje depresji. Od fachowych opisow, medycznych okreslen, po te bardziej ludzkie- zwykli chorzy probowali ja opisac. Ja niestety ciagle nie znalazlam konkretnej definicji czym depresja jest dla mnie, choc bardzo bliskie jest mi stwierdzenie, ktore wyczytalam na pewnej stronie:
" Depresja to stan chronicznej pogardy dla samego siebie. To choroba, która oszukuje i męczy. Jest autoagresywnym rodzajem wstrętu do życia. Nie mija. Okrada z godności. "
/ By Halo Ziemia /
Jestem totalnie zmeczona naprzemiennoscia nastrojow, mikro wzlotow i wielkich upadkow. Nie umiem i nie mam sily wziac swojego zycia za klapy ( nie wiem czy tak sie mowi ). Tyle, ze wlasnie ta szmata daje o sobie znac stopniowo. Jednego dnia pijesz sobie kawe i czujesz sie wzglednie ( choc ona i tak w Tobie siedzi, ale uspiona ), nastepnego nie chce Ci sie wstac z lozka i umyc zebow. W ogole nie tyle Ci sie nie chce, co nie masz sily i do tego " a po chuj?". Zreszta, wiele razy Wam juz o tym pisalam czy mowilam. Tyle, ze naprawde jestem zmeczona. Ciagle mam poczucie winy i wyrzuty sumienia, non stop i naprawde ZADNA dobra rada nie pomaga. Czytam desperacko czasem wpisy ludzi na mojej grupie wsparcia o depresji i po pierwsze- to przerazajace widziec jak wiele ludzi czuje i mysli podobnie do mnie, po drugie- czytam komentarze i one sa naprawde czesto bardzo podnoszace na duchu. Ale wlasnie kwestia najwazniejsza- TO TYLKO TEORIA.
Jak to szlo w piosence- nikt za Ciebie Twojego zycia nie wymysli.
i tu jest sęk. O czym tez mowilam wam miliony razy, do orzygania. Ja nie mam i nie umiem znalezc poczucia sensu w zyciu. A przeciez chyba to jest sila napedowa naszych dzialan?
To zmeczenie przyziemnymi sprawami tez ma rozne natezenie i zalezy od czujnosci przyczajonej Szmaty.
Moja mama czasem mi nawija o jakis pierdolach i sa chwile, ze sobie z nia o nich gadam, a innym razem czuje sie wrecz fizycznie zmeczona tym, ze ona sie mnie pyta np. Czy mamy pomidory w domu. Wiem jak to smiesznie brzmi, ale mnie to meczy. Potem narastaja konflikty wlasnie. Albo, ze czesto chodze w dzien sie kimnac- nie lubie tego, ona tez sie dziwi ze ja to bym ciagle spala, ale ja sie naprawde czuje w chuj zmeczona, poza tym w ciagu dnia uciekam w sen by przez chwile nie myslec o chujowosci mojego zycia.
Mnie czasem meczy to, ze ktos w ogole mowi do mnie :p, a jednoczesnie czuje sie na wskros samotna. Widzicie, tak zle, tak niedobrze. I jak tu nie byc zmeczonym? I ciagla gonitwa mysli, wyrzuty sumienia- non stop wyrzuty.
I choc mam dopiero 35 lat- poczucie, ze przegralam juz zycie i nic mnie w nim nie czeka. I to nie jest uzalanie, ja sie BARDZO staram tak nie myslec. Ale to w tej przebieglej Szmacie jest najtrudniejsze- Ona jest we mnie, stoi za drzwiami i bez przerwy puka. Kazdego dnia slysze Puk puk? Ale wystarczy jakis mini moment, slabsza chwila, nieuwaga, a Ona juz wslizguje palce przez drzwi, milimetr, az nagle- nie wiem kiedy w ogole i jak- Ona blokuje buciorem drzwi, bym nie mogla ich zamknac. I to wtedy bardzo staram sie sobie mowic same pozytywne rzeczy, ale nie mam sily trzymac tych jebanych drzwi. Wiec Ona w koncu otwiera je na osciez i ja nie mam juz na nic wplywu.
Przypomina mi o tym, ze kiedys mialam marzenia, ze choc nigdy nie mialam jakis wielkich aspiracji, to gdzies tam plan na zycie mialam ulozony. Wtedy, kiedy Ona sie juz sie gosci, robie najwiecej rachunkow i wszystkie wychodza beznadziejnie. Przypominaja mi sie rozne moje bledy popelnione w mlodosci, zle decyzje- jakby nigdy nic dobrego sie nie wydarzylo. Czasem chce sobie siegnac po moje pamietniki, nawet otwieram wielkie pudlo z zeszytami, ale nie moge ich czytac, bo cos co mialo byc dla mnie pamiatka po latach i zabawnym powrotem do mlodosci, jest obecnie jednym wielkim śmierdzacym trupem moich naiwnych marzen.
A w nocy nie moge spac, bo wszystkie potwory przeszlosci postanawiaja sie ujawnic z potrojna siła.
I ten etap trwa, zalezy. Najczesciej wtedy lekarze zmieniaja mi leki, albo sama to zwalczam- biorac xanax i cos na spanie. Ale zupelnie i na dobre- zwalczyc tego nie potrafie. W najlepszym wypadku Ona sobie wraca za drzwi.
A ja i tak wciaz jestem zmeczona.
Probowalam wyciszajacych dzwiekow i filmow, pozytywnych afirmacji, zestawiania moich " problemow" z innymi itp.
Staram sie nie poddawac, ale wciaz boje sie, ze " nastepnego razu " nie bedzie, bo po kazdej walce wychodze coraz bardziej upierdolona i bez sil. No ludzie!
i juz nie chodzi o Moja mame, ktora jest kochana, ale tez bardzo depresyjna i toksyczna ( no taka prawda! ) czy o S. ktory mnie dobija czasem swoja lekkomyslnoscia i kompletnym brakiem dojrzalosci.
Tu chodzi o mnie sama. Kulam sie przez to swoje zycie i absolutnie wszystko poszlo nie tak jak sobie zaplanowalam. Nie znajduje nic, zadnej alternatywy, ktora by wypelnila ta pustke. Takze nie ciesza mnie w ogole sprawy materialne, perspektywa wycieczek i podrozy itp. Jednoczesnie mam poczucie jak bardzo marnuje swoje zycie. Wszystkiego sie boje i wszystko mnie przeraza. Czasem, za slowami Paktofoniki mysle - " Jakby to bylo, gdyby mnie nie bylo".
Taka prawda banalna- ja chcialam miec po prostu duza rodzine. Nie chcialam byc bogata, przeciez moj plan byl taki, ze w wieku 25 lat urodze pierwsze dziecko. Jeszcze pamietam jak smiejac sie mowilam to Dziadzikom. Taki byl plan. Wiem, ze to strasznie zalosne i pewnie zasypiacie z nudy, bo ilez mozna o tym samym.
Ale wlasnie to jest TA pustka. Majac 35 lat, nie mydle sobie juz oczu o duzej rodzinie.Chwilami nawet nie wiem ( tak, to okrutne dosc) czy chcialabym miec dzieci z obecnym partnerem.
To sie juz raczej nie zmieni, ostatnio czytalam, ze ciaze w okolicach 40ki nazywane sa GERIATRYCZNYMI ( serio, to fachowe okreslenie, jeblam ogolnie XD ), nawet juz bym nie chciala miec tak pozno dziecka.
Niedlugo moje urodziny, co roku trabie o nich z dwumiesiecznym wyprzedzeniem. Kiedys lubilam miec urodziny i dziwilam sie, czemu Ci starsi ode mnie tak sie juz na ten wyjatkowy dzien nie ciesza ;) Teraz rozumiem, a do tego przesypiam swoje wlasne zycie i nie umiem w nim nic zmienic, bo wydaje mi sie, ze na wszystko jest juz za pozno. Wszystko poszlo nie tak, kurwa no wszystko.
Mimo wszystko, mam w sobie bardzo duzo milosci. Ale ona tez wydaje sie byc bez sensu, bo pustka z kazdej strony a ja jestem taka zyciowa kuternoga. Nie umiem uwierzyc w siebie, patologicznie wrecz w siebie NIE wierze.
sorry za milion powtorzen.
k.